22 lutego 2015

"Kosztem życia" (opowiadanie #1)

     Kazał im opuścić salę, co nie zostało dobrze przyjęte, ale, mimo sprzeciwów, usłuchali go. Gdy trzasnęły drzwi za ostatnią osobą, westchnął z ulgą i odwrócił się plecami do wyjścia. Spokojnie podszedł do jedynego w tym pomieszczeniu okna, które wychodziło na zachód.
     Odetchnął głęboko, ale ręki z kieszeni nie wyjął. Jego palce kurczowo zaciskały się na rzeźbionej rękojeści sztyletu. Zawsze, gdy był sam, dopadała go panika, że ktoś rzuci się na niego i zabije gołymi rękami. Ale wśród ludzi nie było lepiej. Każdego uważał za swojego przyszłego mordercę.
     Zapatrzył się na krajobraz roztaczający się przed nim. Codziennie, tuż przed ściemnieniem się nieba, przychodził do tej sali i patrzył, jak słońce opuszcza ich krainę, zanurzając się w ciemnych odmętach Srebrnego Jeziora. Myślał wtedy o swoim życiu i pytał samego siebie, czemu wybrał tę drogę, która była pełna pułapek i nie było widać jej końca, zamiast prostej z widocznym końcem. Jednak nie umiał odpowiedzieć na tak często zadawane pytanie.
     Czasami nawet zapominał swoje imienia.
     - Nazywam się Vincent, syn Jakuba i Marion - szepnął tak cicho, że ledwie siebie słyszał. - Jestem czarodziejem, który został porwany w dzieciństwie i szkolony na królewskiego czarnoksiężnika. Uciekłem z dworu i zacząłem szukać mieszańców. Dawałem im schronienie, a potem zabierałem dusze, aby móc dłużej żyć, bo bałem się śmierci. - Zaśmiał się gorzko. - Ja nadal boje się śmierci!
     Zmrużył oczy, gdy ostatni promień słońca zniknął za horyzontem i gwiazdy rozbłysły na czarnym niebie. Wyglądało ta tak, jakby ktoś zapalił tysiące świeć na raz.
     Nagle poczuł przeszywający ból w sercu, jakby ktoś wbił w nie szpilki i zaczął wyrywać je pojedynczo. Zanim zdążył zgiąć się wpół, czy choćby jęknąć, ból ustał.
     Niedobrze pomyślał w panice. Szybko odsunął się od okna, biorąc kilka uspokajających oddechów. Wybiegł z sali i ruszył w stronę swojej sypialni.
     W połowie drogi przystanął.
     Patrzył na lustro w drewnianej ramie wiszące na ścianie w korytarzu. Jego twarz jakby się postarzała. W kącikach oczu pojawiły się kurze łapki, na czole zmarszczki układały się w skomplikowany wzór. Spojrzał na dłonie wyłaniające się z ciężkich szat. W ciągu paru minut schudły, ukazując niebieskie linie żył pod pergaminową skórą.
     Zacisnął drżące dłonie w pięści i powrócił spojrzeniem do twarzy starca z identycznymi złotymi oczami jak on.
     W tym momencie za jego plecami coś mignęło.
     Szybko się odwrócił, ale niczego nie zauważył oprócz ściany i starego obrazu przedstawiającego martwego maga na tronie ze złotą laską w prawej dłonie. Po jego piersi płynęła cienka strużka rubinowej krwi.
     Co za zbieg okoliczności pomyślał sarkastycznie.
     Powoli odwrócił się z powrotem do lustra. Znów dostrzegł jakiś cień za sobą, ale niczego nie zobaczył po powrotnym zerknięciu za siebie.
     Uważnie zbadał ów cień w lustrze, który teraz stał nieruchomo obok obrazu martwego czarodzieja. Kształtem przypominał człowieka.
     Duch przemknęło mu przez głowę.
     Skupił całą swoją uwagę na czarnym kształcie, który nieznacznie się poruszył.
     Duch.
     W jego sercu zapłonęła nadzieja.
     Przecież dusze są nieśmiertelne! Jak mógł na to nie wpaść? Zawsze życiową energię odbierał jeszcze żywym istotom, których czas życia był określony. A dusza bez ciała nie miała zegara chodzącego w odwrotną stronę.
     Uśmiechnął się szeroko.
     Zszedł piętro niżej, trzymając pod pachą owo lustro i zapukał do pokoju swojej uczennicy, Arii. Chwilę później drzwi uchyliły się i stanęła w nich dziewczyna z rozczochranymi blond włosami i zaspanymi oczami. Zdziwiła się na jego widok.
     - Dobry wieczór, mistrzu - powiedziała, powstrzymując ziewnięcie. - Jeśli to nie uchybi mistrzowi, chciałabym zauważyć, że mistrz... bardziej wydoroślał.
     Trafiłaś w dziesiątkę.
     - Rzeczywiście się postarzałem, ale chcę to cofnąć. Jednak potrzebuję do tego asystenta, a ty, Ario, wydajesz się najbardziej odpowiednia do tego zadania. - Z jego ust nie schodził uśmiech. - Czy mogę wejść? - spytał uprzejmie.
      - Och, oczywiście. - Zarumieniła się lekko i otworzyła szerzej drzwi, robiąc mu przejście.
      Pokój niczym nie różnił się od innych w tym zamku. Wystarczająco duży, aby pomieścić łóżko, szafę, biurko oraz regał z książkami. Lustro oparł o nieposłane łóżko i zmierzył wzrokiem swoja uczennicę, niczym nie wyróżniającą się szarą myszkę w tłumie jego podopiecznych.
     Nie żałował tego, co miało za chwilę nastąpić.
     Odwrócił się przodem do dziewczyny, patrząc na nią w skupieniu.
     - Przez cztery lata uczyłaś się ode mnie. Przez osiem dawałem ci dach nad głową i dbałem o ciebie. - Sięgnął do kieszeni w szacie i wymacał chudymi palcami rękojeść sztyletu. - Nie sądzisz, że to długi czas, Ario?
     Uczennica tylko pokiwała głową i na widok sztyletu wydobytego z szaty jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
      - Co mistrz zamierza zrobić? - wydukała przerażona, ale nie cofnęła się przed nim, co mu zaimponowało.
      - To, co powinienem był zrobić wieki temu. - Chwycił pewniej broń i podszedł do dziewczyny.
      Zanim zdążyła choćby krzyknąć, wysunął przed siebie rękę i wbił ostrze w serce uczennicy. Ta jęknęła i chwyciła za rękojeść, próbując wyrwać z siebie sztylet. Jednak jej oczy nadal były utkwione w nim, jakby szukała odpowiedzi na tak brutalne zachowanie.
     - Ja po prostu muszę żyć - syknął przez zaciśnięte zęby.
     Opadła na kolana, a krew zabarwiająca jej białą szatę na czerwono zaczęła spływać na podłogę. 
     Kucnął przed nią i delikatnie uwolnił sztylet z jej uścisku.
     - Ja to zrobię - szepnął łagodnie i szarpnął. 
     Dziewczyna zakwiliła i spojrzała na niego po raz ostatni, zanim powieki opadły bezsilnie. Jej ciało zwiotczało i runęła bez życia na podłogę.
     Spojrzał w lustro oparte o łóżko, Nad ciałem dziewczyny zbierała się srebrna mgła, wirując nad nią i powiększając się z sekundy na sekundę.
     Dusza pomyślał i nie odwracając wzroku od lustra, chwycił w palce mgłę. Poczuł chłód na dłoni, ale jej nie cofnął.
     Pociągnął duszę dziewczyny w stronę lustra. Serce nieznacznie przyspieszyło, gdy jego odbicie jeszcze bardziej pokryło się zmarszczkami.
     Teraz albo nigdy pomyślał i wepchnął mgłę do lustra. Dusza przez chwilę unosiła się po tamtej stronie, po czym opadła na jego dno, tworząc srebrną kałużę.
     - Udało się - szepnął z zachwytem. Poczuł, jak jego serce i dusza stają się lekkie. Serce biło radośnie, a on miał ochotę śmiać się, ale powstrzymał się z uwagi na współlokatorów za ścianami.
     Założył zaklęcie blokujące na lustro, a potem zaczął pobierać energię jeszcze osłabionej duszy, sycąc się przypływem mocy.
     Patrzył, jak jego twarz z powrotem staje się młoda, jak na dłoniach skóra przybiera koloru. Znów był sobą.
     Wstał i spojrzał na martwe ciało dziewczyny przed sobą.
     Wyciągnął z tej samej kieszeni, w której trzymał sztylet, fiolkę z brudno czerwonym płynem i odkorkował ją. Po chwili poczuł ostrą woń rozkładu.
     Paroma kroplami tego płynu opryskał martwe ciało i czekał.
     Pół godziny później po dziewczynie nie została nawet kropelka krwi.
     Chwycił lustro i wyszedł z pustego już pokoju, uśmiechając się szeroko.
     Teraz śmierć mogła mu podskoczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz