20 kwietnia 2015

Droga bez końca

Umysł. Istny labirynt z niezliczoną ilością pięter i jeszcze większą liczbą pozamykanych drzwi, do których każdy z nas ma klucz, tylko o tym nie wie. Na każdym kroku spotkać można: stalowe potrzaski, wnyki... ale również porzucony klucz, kawałek mapy, czy nawet łom (do czego może służyć, chyba każdy się domyśli).

U każdego ten symboliczny labirynt wygląda inaczej. U niektórych zostało zakupione oświetlenie, a nawet zamieszczono mapę z zaznaczonymi punktami orientacyjnymi. U innych trzeba samemu się odnaleźć w tej plątaninie korytarzy.


Jest tam mnóstwo pokoi, a w nich nasze wspomnienia. Pierwsze urodziny. Upadek z huśtawki i rozbite kolano. Pójście do szkoły. Zabawa w chowanego z kolegami z przedszkola. W tych pokoikach ukryte są nasze lęki i najskrytsze marzenia, o których sami czasem nie mamy pojęcia, dopóki przez przypadek (lub z premedytacją) nie otworzymy drzwi.

Czy ten labirynt się kończy? Nie mam pojęcia. Na pewno nie zajmuje ani milimetra fizycznej przestrzeni. Może po przejściu danej odległości wszystko zaczyna się rozmazywać (jak w "Koralinie" Neila Gaimana). Albo można dojść tylko do wyznaczonego punktu i dalej się nie da (magiczne pole siłowe czy coś w tym stylu). Lub cały labirynt jest otoczony grubym i wysokim murem, który oddziela nas od reszty świata? Taka kontrola naszej podświadomości.
 
Czasem do naszej "prywatnej" przestrzeni wkrada się ktoś niechciany, ktoś, kto posiada dość pokaźny pęk kluczy do naszych drzwi. Ale żeby dostać te klucze, trzeba się zgodzić na jego pobyt u nas. Nie wiemy, jak długo tu zabawi i czy będzie nam przeszkadzał. Niektórzy nie akceptują jego warunków i nie ulegają ciekawości. Wyrzucają nieproszonego gościa i barykadują się sami w sobie. Przynajmniej są bezpieczni. Inni są nazbyt ciekawi, co może im dać taki ktoś, i zgadzają się na jego pobyt. Ale obserwują. Przyglądają się bacznie jego poczynaniom. Z początku jest spokojnie. Intruz (nie ma w tym żadnego nawiązania do powieści Stephenie Meyer) cierpliwie otwiera kolejne drzwi i pozwala zajrzeć do pokoi. Potem zaczyna się panoszyć. Gdy wreszcie kończą mu się klucze i nie ma niczego nowego do zaoferowania, właściciel labiryntu ma dosyć. Chce się go pozbyć. Jednak nie jest tak łatwo, jak myślał. Intruz już się zadomowił i nie ma ochoty nigdzie iść. Chowa się w jednym z pokoi i zamyka od środka. Właściciel już nigdy go nie zobaczy, ale Intruz na zawsze pozostanie jego "gościem". Czasami jednak zdarza się, że właścicielowi nie przeszkadza ktoś panoszący się w jego umyśle. Toleruje go, mimo że Intruz wyniszcza każdy pokój, nie patrząc na jego zawartość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz