Kazał im opuścić salę, co nie
zostało dobrze przyjęte, ale, mimo sprzeciwów, usłuchali go. Gdy
trzasnęły drzwi za ostatnią osobą, westchnął z ulgą i odwrócił
się plecami do wyjścia. Spokojnie podszedł do jedynego w tym
pomieszczeniu okna, które wychodziło na zachód.
Odetchnął głęboko, ale ręki z
kieszeni nie wyjął. Jego palce kurczowo zaciskały się na
rzeźbionej rękojeści sztyletu. Zawsze, gdy był sam, dopadała go
panika, że ktoś rzuci się na niego i zabije gołymi rękami. Ale
wśród ludzi nie było lepiej. Każdego uważał za swojego
przyszłego mordercę.
Zapatrzył się na krajobraz
roztaczający się przed nim. Codziennie, tuż przed ściemnieniem
się nieba, przychodził do tej sali i patrzył, jak słońce
opuszcza ich krainę, zanurzając się w ciemnych odmętach
Srebrnego Jeziora. Myślał wtedy o swoim życiu i pytał samego
siebie, czemu wybrał tę drogę, która była pełna pułapek i nie
było widać jej końca, zamiast prostej z widocznym końcem. Jednak
nie umiał odpowiedzieć na tak często zadawane pytanie.
Czasami nawet zapominał swoje
imienia.
- Nazywam się Vincent, syn Jakuba
i Marion - szepnął tak cicho, że ledwie siebie słyszał. -
Jestem czarodziejem, który został porwany w dzieciństwie i
szkolony na królewskiego czarnoksiężnika. Uciekłem z dworu i
zacząłem szukać mieszańców. Dawałem im schronienie, a potem
zabierałem dusze, aby móc dłużej żyć, bo bałem się śmierci. - Zaśmiał się gorzko. - Ja nadal boje się śmierci!
Zmrużył oczy, gdy ostatni promień
słońca zniknął za horyzontem i gwiazdy rozbłysły na czarnym
niebie. Wyglądało ta tak, jakby ktoś zapalił tysiące świeć na
raz.
Nagle poczuł przeszywający ból w
sercu, jakby ktoś wbił w nie szpilki i zaczął wyrywać je
pojedynczo. Zanim zdążył zgiąć się wpół, czy choćby jęknąć,
ból ustał.
Niedobrze pomyślał w
panice. Szybko odsunął się od okna, biorąc kilka uspokajających
oddechów. Wybiegł z sali i ruszył w stronę swojej sypialni.
W połowie drogi przystanął.
Patrzył na lustro w drewnianej ramie
wiszące na ścianie w korytarzu. Jego twarz jakby się postarzała.
W kącikach oczu pojawiły się kurze łapki, na czole zmarszczki
układały się w skomplikowany wzór. Spojrzał na dłonie
wyłaniające się z ciężkich szat. W ciągu paru minut schudły,
ukazując niebieskie linie żył pod pergaminową skórą.
Zacisnął drżące dłonie w
pięści i powrócił spojrzeniem do twarzy starca z identycznymi
złotymi oczami jak on.
W tym momencie za jego plecami coś
mignęło.
Szybko się odwrócił, ale niczego
nie zauważył oprócz ściany i starego obrazu przedstawiającego
martwego maga na tronie ze złotą laską w prawej dłonie. Po jego
piersi płynęła cienka strużka rubinowej krwi.
Co za zbieg okoliczności
pomyślał sarkastycznie.
Powoli odwrócił się z powrotem
do lustra. Znów dostrzegł jakiś cień za sobą, ale niczego nie
zobaczył po powrotnym zerknięciu za siebie.
Uważnie zbadał ów cień w
lustrze, który teraz stał nieruchomo obok obrazu martwego czarodzieja. Kształtem przypominał człowieka.
Duch przemknęło mu przez
głowę.
Skupił całą swoją uwagę na
czarnym kształcie, który nieznacznie się poruszył.
Duch.
W jego sercu zapłonęła nadzieja.
Przecież dusze są nieśmiertelne!
Jak mógł na to nie wpaść? Zawsze życiową energię odbierał
jeszcze żywym istotom, których czas życia był określony. A dusza
bez ciała nie miała zegara chodzącego w odwrotną stronę.
Uśmiechnął się szeroko.
Zszedł piętro niżej, trzymając
pod pachą owo lustro i zapukał do pokoju swojej uczennicy, Arii. Chwilę później drzwi uchyliły się i stanęła w nich dziewczyna
z rozczochranymi blond włosami i zaspanymi oczami. Zdziwiła się na
jego widok.
- Dobry wieczór, mistrzu -
powiedziała, powstrzymując ziewnięcie. - Jeśli to nie uchybi
mistrzowi, chciałabym zauważyć, że mistrz... bardziej wydoroślał.
Trafiłaś w dziesiątkę.
- Rzeczywiście się postarzałem,
ale chcę to cofnąć. Jednak potrzebuję do tego asystenta, a ty,
Ario, wydajesz się najbardziej odpowiednia do tego zadania. - Z
jego ust nie schodził uśmiech. - Czy mogę wejść? - spytał
uprzejmie.
- Och, oczywiście. - Zarumieniła
się lekko i otworzyła szerzej drzwi, robiąc mu przejście.
Pokój niczym nie różnił się od
innych w tym zamku. Wystarczająco duży, aby pomieścić łóżko,
szafę, biurko oraz regał z książkami. Lustro oparł o nieposłane
łóżko i zmierzył wzrokiem swoja uczennicę, niczym nie
wyróżniającą się szarą myszkę w tłumie jego podopiecznych.
Nie żałował tego, co miało za
chwilę nastąpić.
Odwrócił się przodem do
dziewczyny, patrząc na nią w skupieniu.
- Przez cztery lata uczyłaś się
ode mnie. Przez osiem dawałem ci dach nad głową i dbałem o
ciebie. - Sięgnął do kieszeni w szacie i wymacał chudymi palcami
rękojeść sztyletu. - Nie sądzisz, że to długi czas, Ario?
Uczennica tylko pokiwała głową i
na widok sztyletu wydobytego z szaty jej oczy zrobiły się wielkie
jak spodki.
- Co mistrz zamierza zrobić? -
wydukała przerażona, ale nie cofnęła się przed nim, co mu
zaimponowało.
- To, co powinienem był zrobić
wieki temu. - Chwycił pewniej broń i podszedł do dziewczyny.
Zanim zdążyła choćby krzyknąć,
wysunął przed siebie rękę i wbił ostrze w serce uczennicy. Ta
jęknęła i chwyciła za rękojeść, próbując wyrwać z siebie
sztylet. Jednak jej oczy nadal były utkwione w nim, jakby szukała
odpowiedzi na tak brutalne zachowanie.
- Ja po prostu muszę żyć -
syknął przez zaciśnięte zęby.
Opadła na kolana, a krew
zabarwiająca jej białą szatę na czerwono zaczęła spływać na
podłogę.
Kucnął przed nią i delikatnie
uwolnił sztylet z jej uścisku.
- Ja to zrobię - szepnął
łagodnie i szarpnął.
Dziewczyna zakwiliła i spojrzała
na niego po raz ostatni, zanim powieki opadły bezsilnie. Jej ciało
zwiotczało i runęła bez życia na podłogę.
Spojrzał w lustro oparte o łóżko,
Nad ciałem dziewczyny zbierała się srebrna mgła, wirując nad nią
i powiększając się z sekundy na sekundę.
Dusza pomyślał i nie
odwracając wzroku od lustra, chwycił w palce mgłę. Poczuł chłód
na dłoni, ale jej nie cofnął.
Pociągnął duszę dziewczyny w
stronę lustra. Serce nieznacznie przyspieszyło, gdy jego odbicie
jeszcze bardziej pokryło się zmarszczkami.
Teraz albo nigdy pomyślał
i wepchnął mgłę do lustra. Dusza przez chwilę unosiła się po
tamtej stronie, po czym opadła na jego dno, tworząc srebrną
kałużę.
- Udało się - szepnął z
zachwytem. Poczuł, jak jego serce i dusza stają się lekkie. Serce
biło radośnie, a on miał ochotę śmiać się, ale powstrzymał
się z uwagi na współlokatorów za ścianami.
Założył zaklęcie blokujące na
lustro, a potem zaczął pobierać energię jeszcze osłabionej duszy,
sycąc się przypływem mocy.
Patrzył, jak jego twarz z powrotem
staje się młoda, jak na dłoniach skóra przybiera koloru. Znów
był sobą.
Wstał i spojrzał na martwe ciało
dziewczyny przed sobą.
Wyciągnął z tej samej kieszeni,
w której trzymał sztylet, fiolkę z brudno czerwonym płynem i
odkorkował ją. Po chwili poczuł ostrą woń rozkładu.
Paroma kroplami tego płynu
opryskał martwe ciało i czekał.
Pół godziny później po
dziewczynie nie została nawet kropelka krwi.
Chwycił lustro i wyszedł z
pustego już pokoju, uśmiechając się szeroko.
Teraz śmierć mogła mu
podskoczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz